Polacy są na szczycie listy płac tegorocznego cyklu Grand Prix. Tomasz Gollob w czterech turniejach zarobił 105 tysięcy 400 złotych, Jarosław Hampel - 100 tysięcy 810 złotych. Jeśli nasi żużlowcy będą równie skuteczni w kolejnych zawodach, to ogółem na ich konto wpłynie po około 285 tys zł. To jednak oznacza, że dołożą do interesu. Nie mają bowiem najmniejszych szans na odzyskanie wyłożonych pieniędzy.

Nie wyjdą na swoje nawet wówczas, gdyby wygrali wszystkie zawody. Maksymalny zysk to 121 tys. dolarów (każde zwycięstwo wyceniono na 11 tys. dolarów), co w przeliczeniu na złotówki daje dziś 411 tys. 400 zł. - W Grand Prix liczy się wyłącznie splendor - mówi Tomasz Suskiewicz, menedżer Emila Sajfutdinowa.

- Tu nikt nie jeździ dla pieniędzy. Zdobyte medale mogą się jednak przełożyć na lepsze kontrakty reklamowe i większe zarobki w ligach polskiej czy szwedzkiej. I to są te profity - dodaje.

Budżet Golloba na GP wynosi 1,5 mln zł. Hampel według naszych informacji ma około miliona złotych. Gdyby zawodnicy nie dysponowali takimi funduszami, nie byłoby ich stać na podjęcie walki z najlepszymi na świecie. Absolutne minimum to 800 tys. Każdy z uczestników już na starcie ma trzy kompletne motocykle, a to wydatek rzędu 150 tys. zł. Gollob ma do dyspozycji łącznie 12 silników, podczas gdy Hampel sześć. Nowa jednostka napędowa po tuningu kosztuje od 20 do 25 tys. zł. Do tego dochodzą przeróżne podzespoły.

- Tych drobnych elementów składowych jest multum. Za jedną oponę trzeba zapłacić 200 złotych. W trakcie piątkowego treningu przed zawodami Grand Prix niszczą się przynajmniej trzy - wylicza Suskiewicz.

Cały artykuł przeczytasz w czwartkowym "Przeglądzie Sportowym".