Żużlowcy Unibaksu Toruń nie będą miło wspominać spotkania z Unią Leszno w półfinale Speedway Ekstraligi. Z jednej strony przegrali 36:53, a z drugiej stracili dwóch kluczowych zawodników – Emila Pulczyńskiego i Adriana Miedzińskiego. Drużyna z Torunia nie chce się z tym pogodzić.

Sędzia meczu w Lesznie Leszek Demski krytycznie ocenił stan toru. Najpierw przesunął start na godz. 19.00, a następnie podjął decyzję o ich przerwaniu, aby organizatorzy mogli poprawić nawierzchnię.

W drugim biegu, już za linią mety, bolesny upadek zaliczył Adrian Miedziński. Okazało się, że złamał obojczyk i nie pojedzie już w tym sezonie. Następnie w 12. biegu kostkę złamał Emil Pulczyński. W perspektywie rewanżu Anioły znalazły się w trudnej sytuacji.

Działacze Unibaksu nie mają wątpliwości, kto ponosi winę za wypadki. – Trzeba wreszcie skończyć z preparowaniem toru i takim przygotowywaniem toru, że nie spełnia wymogów regulaminu. Trzy metry od krawężnika była plastelina – wyjaśnia Wojciech Stępniewski, prezes toruńskiego klubu.

Z jego opinią nie zgadza się trener Unii Leszno, Roman Jankowski. – Nie mam nic do powiedzenia na temat toru. Był przygotowany perfekcyjnie – przekonuje szkoleniowiec.

Spotkanie trwało w sumie ponad cztery godziny, ale awantura jeszcze się nie skończyła. Unibax złożył protest i grozi sądem. – Wynik nie może zostać zmieniony, ponieważ mecz został zaliczony – ocenił Ryszard Kowalski, prezes Speedway Ekstraligi. – Natomiast możliwe są wysokie kary finansowe.