- Pieniądze to nie wszystko - powiedział prezes Falubazu Zielona Góra Robert Dowhan po wygranej w pierwszej rundzie play-off ze Stalą Gorzów. Tą aluzją rozzłościł prezesa przeciwników. - Stawianie takich tez to obłuda - przekonuje szef Stali Władysław Komarnicki i specjalnie dla Przeglądu Sportowego odsłania kulisy finansowania klubów Speedway Ekstraligi.

- Kto ma budżet na poziomie sześciu milionów złotych, ten spada z ligi. Poza tym ja wcale nie przepłacam. Mówię to, bo jak rozumiem, takie było przesłanie wypowiedzi mojego kolegi z Falubazu. Po awansie Gorzowa do Ekstraligi dopasowałem się do reszty towarzystwa. Nie kryję się z tym, ile kto w Stali zarabia, bo u mnie jest księgowość elektroniczna i widać każdą wydaną złotówkę. Ja nie daję żadnych pieniędzy pod stołem. Poza wszystkim Falubaz oficjalnie ma budżet rzędu siedmiu i pół miliona złotych, więc niech nie mówią, że pieniądze się nie liczą - podkreśla Komarnicki.

Co na to Dowhan? - Przecież to jasne, że u nas zawodnicy nie jeżdżą za darmo. Mówiąc, że pieniądze to nie wszystko, miałem na myśli to, że wielką sztuką jest, by kasę mądrze zainwestować - twierdzi prezes Falubazu.

- Nie warto iść w skrajności, a za taką uważam budowanie dream teamu. To właśnie sprawia, że rosną koszty. Ktoś ma zachciankę i śrubuje budżet. Wiem, co mówię, bo znałem cennik Nickiego Pedersena, z którego wynikało, że chce zarabiać 2,2 miliona złotych rocznie. Co z tego, że Władek ma u siebie Tomka Golloba i Pedersena, skoro na wynik składa się osiągnięcie całej drużyny. Pamiętam jak kiedyś Marek Karwan w Apatorze Adrianie stworzył gwiazdozbiór i zakładał się, że nie przegra meczu, a potem musiał świecić oczami. Tytułu ani wyniku kupić nie można - argumentuje Dowhan.

Jednak nie tylko włodarze Falubazu oskarżali prezesa Stali o psucie rynku i wydawanie więcej niż inni. W Stali zatrudniono dwie sowicie opłacane gwiazdy, ale i kilku średniaków, którzy otrzymują przeciętne wynagrodzenie. Zresztą zielonogórzanie też mają drogich w utrzymaniu Grega Hancocka i Piotra Protasiewicza.