Przemysław Pawlicki, to z pewnością na tego zawodnika skierowane były oczy wszystkich kibiców czarnego sportu, którzy w czwartkowe popołudnie zasiedli na trybunach stadionu imienia Alfreda Smoczyka w Lesznie podczas finału Brązowego Kasku. Przemek mimo ogromnej determinacji trofeum nie zdobył, ale pokazał się z bardzo dobrej podczas kilku swoich wyścigów.

Przemek z rozrzewnieniem w głosie mówił o tym, że w Lesznie lubi startować i nie jest przypadkiem jego pozycja na podium i trzynaście zgromadzonych punktów. Mimo porażki z dwoma kolegami, Maciejem Janowskim, który zajął drugą pozycję i Patrykiem Dudkiem, który wygrał turniej, Pawlicki jest z siebie zadowolony i myślami powoli jest już przy następnych zawodach. - W Lesznie zawsze dobrze mi się jeździ. Ale trzeba umieć przegrywać. Pod taśmą staje czterech zawodników z tym samym założeniem. Trzecie miejsce jest też dobre. Co do finału Drużynowych Mistrzostw Europy Juniorów to jedziemy na te zawody z takim samym nastawieniem, jak wtedy, gdy jechaliśmy na Ukrainę, gdzie trochę na granicy postaliśmy. Jedziemy do Divisova wygrać - mówi krótko starszy z rodu Pawlickich.

Przemysław, którego młodszy brat już zaczyna bardzo śmiało poczynać sobie w rozgrywkach juniorskich, wspomniał, że nie było dane mu często jeździć w Lesznie w tym sezonie. - Dzisiaj jeździłem tutaj w Lesznie, po raz trzeci od początku sezonu. Nie miałem zbyt wielu okazji do tego, aby tutaj się pościgać, ale nie zapomniałem, jak się jeździ na tym owalu i poszło mi całkiem przyzwoicie. Tor był fajny, do walki, zresztą było to widać, bo zawody były ciekawe z dużą ilością mijanek, które są w żużlu najważniejsze - kończy.