Jason Doyle uznawany jest za jednego z największych pechowców wśród żużlowców. Od kilku lat Australijczyk niemal regularnie doznawał poważnych kontuzji, które nie pozwalały mu na stuprocentowe przygotowanie się do nowego sezonu. Na całe szczęście klątwa została przełamana w niedawno zakończonych rozgrywkach.

Reprezentant Get Well Toruń ukończył je bowiem bez poważniejszego urazu. Pomimo tego już za kilkanaście dni czeka go jednak drobny zabieg. - W lutym zostanie mi wyciągnięta metalowa blaszka, która znajdowała się w mojej stopie. Dojście do pełnej sprawności zajmie około dziesięciu dni. To jest tylko kwestia wchłonięcia się szwów. Oczywiście nie może dojść do infekcji. Długo jeździłem ze szwami i do niej nie doszło. Jest jeszcze zimno, nie chcę tak szybko wyjeżdżać na tor – oznajmił.

Patrząc na sukcesy 33-latka może się wydawać, że jego kariera jest usłana różami. Nic bardziej mylnego, ponieważ doświadczony zawodnik był w przeszłości nękany bardzo poważnymi kontuzjami. Rok 2018 ku zadowoleniu żużlowca zdrowotnie ułożył się po jego myśli. - To był pierwszy sezon od pięciu lat kiedy nie doznałem żadnej poważniejszej kontuzji. Czuję się bardzo szczęśliwy przed kolejnym sezonem, ponieważ mogę wszystko rozplanować, a nie jak wcześniej reperowałem swoje zdrowie. Poza tym mogę poświęcić też czas na nieco inne rzeczy. Jeździłem między innymi na motocrossie po raz pierwszy od pięciu lat. Nie zdominuję tamtej dyscypliny, ale fajnie jest też porobić coś innego niż jazda na żużlu. Mam nadzieję, że każda przerwa między sezonami będzie wyglądała podobnie - zakończył.